Mazury i Białostocczyzna

To pierwsza z serii krótkich, trzydniowych zwykle podróży tzw. sentymentalnych, celem których było przypomnienie sobie Polski.  Trzydniowa  W dniach 25-26 sierpnia 2017 r. wybraliśmy się po wielu latach na Mazury, zwiedzając po drodze kawałek Białostocczyzny. Wyprawa na północny Bałtyk w roku poprzednim  zakończyła bowiem wieloletnią serię naszych rejsów statkami wycieczkowymi po całym świecie. Odwiedziliśmy wszystkie kontynenty półkuli północnej. Odbyliśmy więc w zasadzie wszystkie interesujące nas i jednocześnie bezpieczne miejsca na świecie.
Pojawił się więc problem, gdzie ruszyć się latem. Pomysł był rewelacyjny: po prostu poznać lepiej swój kraj! Nie będzie to łatwe, bo w latach 1955-95, a więc przez czterdzieści lat to nasz kraj właśnie był stałym celem moich wycieczek, obozów, urlopów i podróży. Wydawało się, że znam w nim każdy skrawek.
A jednak nie. Po prześledzeniu mapy okazało się, że w pewnych rejonach nie byłem. Dzięki Google StreetView doszedłem ponadto do wniosku, że miejsca gdzie byłem kiedyś, bardzo się zmieniły, niekiedy niemal nie do poznania np. Karpacz, Pobrzeże Bałtyku czy choćby Wrocław. Na dodatek mam już 8-letni prawie  samochód, mało wykorzystywany, bo w XXI wieku podróżuje się już daleko i  głównie samolotem. Powstał więc pomysł na krótkie podróże sentymentalne pod hasłem „przeżyjmy to jeszcze raz”. Okazało się, że tak naprawdę to tylko trochę jest „jeszcze raz”. A prawie wszystko jest zupełnie inaczej…

Popielno i Wierzba
W dawnym zespole dworskim Popielno, na samym końcu półwyspu między jeziorami Bełdany, Mikołajskim, Śniardwy i Warnołty utworzono w 1955 roku Zakład Doświadczalny Hodowli Zwierząt PAN. Opodal, w odległości 2 km na zachód, nad brzegiem rynnowego jeziora Bełdany rozsiadła się niewielka mazurska wioska Wierzba z przeprawą promową przez jezioro (nawet dla pojazdów ciężarowych) oraz przystanią statków pasażerskich regularnie kursujących miedzy Rucianem (teraz Rucianem-Nidą) a Mikołajkami. Popielno z Rucianem łączyła bezpośrednio tylko leśna droga gruntowa.

Mapka

Dyrektorował tej placówce badawczej inż. rolnictwa SGGW Kazimierz Ubysz (1905-2000) delegowany tam przez macierzysty Instytut Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu koło Warszawy, prywatnie przyjaciel moich rodziców. Mówiliśmy do niego Wujek.
Mazury po wojnie były opustoszałe. Ludność miejscowa wyemigrowała za porozumieniem rządów na zachód. Rząd nasz powoli zasiedlał te ziemie. W latach 50-tych ubiegłego stulecia było tam jednak jeszcze bardzo pusto, jak w Bieszczadach. Stacja PAN w Popielnie to był zaledwie punkt wśród lasów. Czasy te wspominał prof. Zbigniew Jaczewski, naukowiec pracujący w Popielnie od 1958 roku:
…Nie było wówczas w Popielnie wody bieżącej ani prądu elektrycznego na stałe. Czasem rano i wieczorem funkcjonował  często psujący się agregat. Niejednokrotnie tygodniami nie było prądu. Wodę czerpało się ze studni lub z jeziora, a prace pisaliśmy przy świeczkach lub lampach naftowych…
Łączność Popielna z macierzystym Zakładem PAN pod Warszawą zapewniał tylko telefon na korbkę i jeden samochód ciężarowy GAZ-51, na szczęście z plandeką. Ze względu na niebezpieczne w owym czasie mazurskie drogi, kierowca tego samochodu zawsze jeździł z osobistą bronią krótką.

Popielno
Popielno. Samochód GAZ-51. Spichlerz z połowy XVIII w. Czworaki – tu mieszkałem. Zdjęcia współczesne. W ramce dyr. Kazimierz Ubysz (1998). Fot. muzeumgryf.pl, Sylwester Górski, http://www.it.mragowo.pl

Ale dla mnie i mojego brata Andrzeja była to Ziemia Obiecana. Dostawaliśmy na wakacje mały pokoik na piętrze i opłaconą na prawie dwa miesiące stołówkę robotniczą. Pamiętam, że na kolację zawsze był świeży ciemny chleb, smalec ze skwarkami, ogórek kiszony i kawa zbożowa. Było to dla nas, warszawskich dzieci, wspaniałe jedzenie. Chodziliśmy do niedostępnego dla obcych lasu rezerwatowego na poziomki, jagody i maliny, jedliśmy je ze śmietanką zlewaną z otrzymywanego codziennie 1 litra mleka „od krowy”. Z różnych odpadowych kawałków desek i belek zbudowaliśmy tratwę z piracką flagą na krótkim maszcie i pływaliśmy na niej po płytkich wodach jeziora Śniardwy do pierwszego pasma trzcin łowiąc płocie i wzdręgi pływające stadami w kryształowo czystej wodzie. Kiedyś nawet spadły mi z tratwy i utonęły jedyne spodnie, które zdjąłem do kąpieli. W końcu sierpnia wracałem więc do Warszawy pociągiem w małych, pożyczonych kobiecych szorto-majtkach.

Popielno i Wierzba po 60-ciu latach
W Popielnie, w byłej Stacji Naukowej PAN jest teraz przede wszystkim wczasowisko, które nieco przygniotło funkcje naukowe. Pałacyku dyrekcji już nie ma. Co natomiast jest? Oto cytat z Wikipedii: „W Popielnie funkcjonuje w sezonie letnim rozwinięta baza turystyczna i noclegowa, plaża, sklepy ogólnospożywcze, a także firmy czarterowe. Port jachtowy w Popielnie zarządzany jest przez pobliski Dom Pracy Twórczej PAN w Wierzbie”.
Dom ten, a właściwie cały zespół inwestycyjny jest de facto molochem, który zalał cały obszar Wierzby, z wyjątkiem maleńkiego skrawka przy przy przeprawie promowej. Jest też i mało wykorzystywany, bo jego standard jest bardziej zbliżony do minionej epoki niż obecnej, reprezentowanej tu przez pobliski Hotel Gołębiewski w Mikołajkach.

Wierzba
Po lewej Wierzba z lotu ptaka. Niewielki czerwony dach w dali przy przystani jachtowej to w zasadzie jedyny dom nie należący do kompleksu PAN. Jest w nim dość prymitywny bar widoczny na zdjęciu z prawej, bardzo przydatny oczekującym na przeprawę. Fot. booking.com (1) i własne

Tykocin, Białystok i Supraśl
Po żurku i przeprawie w Wierzbie jedzie się zwykle do Mikołajek. Jedyną drogą, gruntową(!), tą samą, z której korzystałem pieszo 60 lat wcześniej. Mikołajki natomiast są przykryte turystycznym tłumem, biedniejszym w porcie jachtowym i bogatszym w Hotelu Gołębiewski. Bez zatrzymania jedziemy więc środkiem, przez stare miasteczko na Orzysz. To kiedyś administracyjna stolica południowych Wielkich Jezior, dziś głównie garnizon wojskowy. Dalej mamy po drodze Bemowo Piskie, również ważny teren wojskowy, dawniej nieprzejezdny. Wojska nie widać, tylko ogrodzenia. W Szczuczynie wjeżdżamy na stare polskie tereny, łączące Mazowsze z Wileńszczyzną. Podlasie jest płaskie i podmokłe, ale bardziej zielone niż okolice Wielkich Jezior.
Był koniec dnia i trzeba było się zregenerować. Jeszcze przed wyjazdem zarezerwowaliśmy pokój w zamku Tykocin. W zupełnie nowym zamku, wybudowanym według starych rycin przez prywatnego inwestora, miłośnika ziemi białostockiej.

Tykocin
Nowy zamek w Tykocinie, znanym m. in. z Sienkiewicza. Wybudowano go z wyczuciem historycznym bez ukrytego celu zarobkowego. Cena noclegu ze śniadaniem przystępna. Widok o świcie na dolinę Narwi

Rano do Białegostoku. Miasta w którym nigdy nie byłem. Z braku innych atrakcji plan podróży przewidywał tylko przejście główną ulicą od dworca PKP do Pałacu Branickich. Niewiele, jak na główną ulicę Podlasia, ale cóż, czasu mało.
To szczególny kawałek Polski – północny wschód od Białegostoku. Tam żyją inne narody, inne religie i zwyczaje. Folklor. Prawosławni, a także Tatarzy zaimportowani chyba jeszcze przez Kmicica. W Supraślu istnieje duży prawosławny zespół klasztorny i uniwersytecki tej wiary (1 km na 1 km) z wieloma budynkami o różnym przeznaczeniu. W Supraślu żyje także wielu potomków polskich Tatarów, walczących swego czasu w wojskach I Rzeczypospolitej. Warto więc zwiedzić to kresowe miasteczko, a także zjeść prawdziwy tatarski obiad w niewielkiej gospodzie, gościnnie usytuowanej w skromnym budynku gminnego Centrum Kultury.

Bialystok
Katedra, Ratusz, Pałac Branickich w Białymstoku. Supraśl. Zespół klasztorny. Gospoda „Przysmaki Tatarskie”

W drodze powrotnej mogliśmy jeszcze zobaczyć zachwalany przez wędkarzy zbiornik retencyjny na Narwi o nazwie Jezioro Siemianowskie. Duże, bezludne, raj dla wędkarzy, choć podobno ryby maja tam swoje humory i raz biorą, a raz nie. Blisko stąd do granicy z Białorusią. Ciekawostką jest biegnąca przez jezioro linia kolejowa Hajnówka-Wołkowysk.

Siemianowka