Kraina i miasto płytkiej wody, fascynuje kolorami. To był ostatni tydzień czerwca 2012 roku. Wenecja została założona przez uciekinierów z północnej Italii, którzy w 452 r. postanowili schronić się wśród bagien i wysp przed najazdami barbarzyńców. Był to wówczas jedyny ich sposób na przeżycie. W IX wieku, po wielu wojnach między wielkimi ówczesnego świata – cesarstwami bizantyjskim zachodnim Karola Wielkiego – powstała niezależna Republika Wenecka, która później była ośrodkiem handlu między Europą Zachodnią a Bizancjum i Azją. To trwało prawie dziesięć wieków, a więc w przybliżeniu tyle, ile historia Polski.
Nic więc dziwnego, że Wenecja jest mekką turystyczną. Zwiedzałem kilkakrotnie to miasto, mozolnie, w upale, wędrując jego uliczkami. W 2012 r. miałem jednak już za sobą kilka lat pływania po Europie hausbootem. Świadomie używam tego niemieckiego słowa, bowiem nie istnieje polskie określenie na mieszkalne jachty do zwiedzania szlaków wodnych. Znane z angielskiego określenie houseboat oznacza nie łódź, a dom stałego zamieszkania na wodzie. W języku polskim na mobilne jachty mieszkalne lansuje się nazwę barka, ale to jednak zbyt szerokie pojecie, obejmuje bowiem również wielkie barki towarowe… Ten problem nazewniczy do dziś nie jest rozwiązany. Tak więc postanowiliśmy rodzinnie wynająć tego typu łódkę i popływać po weneckiej lagunie, łącznie z Wenecją.
Morskie imperium weneckie sięgało od dzisiejszej Wenecji po Lewant. Kolor żółty, to „wenecka” część Morza Śródziemnego. Po prawej i niżej: hausboot, którym pływaliśmy po Lagunie – pokład słoneczny i kabina dziobowa. Podobna była na rufie, a w środku salonik z kuchenką, oraz 2 prysznice i 2 wc (fot. Le Boat)
Nie było to tanie, ale łącznie dla kilku osób tańsze niż hotel. W Casale nad rzeką Sile zaokrętowaliśmy się na łódce Royal Mystique, zostawiając samochód na parkingu, w pewnym sensie jako kaucję. Nasza jednostka była imponująca: ponad 13 m długości i 4 m szerokości, dwie sypialnie, dwie łazienki z prysznicem i wc, kabinę dzienną z kanapą i sterówką (powtórzoną na pokładzie słonecznym), klimatyzację, telewizor, kuchnię z lodówką, kuchenką gazową i zlewozmywakiem oraz naczyniami i przyborami kuchennymi, a także pokład słoneczny ze stołem, grillem elektrycznym, siedziskami, parasolem i tentem inaczej zwanym bimini, czyli składanym tropikiem. Wypływamy z Casale kierując się na Lagunę. Cumujemy z wizytą na wyspie Burano, wyspie kolorowych domów i pochylonej dzwonnicy. Laguna Wenecka jest unikalnym tworem natury. W 1987 wpisano ją na Listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Laguna na mapie fizycznej i administracyjnej z tygodniową trasą. Niżej: w śluzie. Wypływamy na lagunę. Stacja benzynowa dla łodzi i spacer po Burano
Laguna jest piękna ale płytka. 80% jej powierzchni (550 km²) to płytkie błotniste akweny, często odkrywane przez odpływ. Tylko 8% stanowią grunty stałe – to sama Wenecja i kilka mniejszych wysp. Zaledwie 11% powierzchni stanowią wody stałe lub pogłębiane kanały. Niestety, wtedy tego nie wiedzieliśmy i mieliśmy problem, o którym jeszcze wspomnę. Aby ułatwić nawigację, kanały laguny są oznaczone rzędami drewnianych pali (niekiedy nawet potrójnych) zwanych też dalbami lub bricole. Na takich palach miejscowi rybacy budują swoje działki, na których gromadzą nie mieszczące się w domu szpargały. To odpowiedniki naszych piwnic.
Bricole na lagunie. Tam gdzie drewno styka się z wodą, której poziom jest zmienny, osadzają się małże, które działają tak, jak bobry w podmokłym lesie. Jedyną receptą jest stosowanie pali betonowych
Opłynęliśmy od wschodu i południa wyspę wenecką oglądając ją z wody, Mijaliśmy cmentarz i tereny sportowe. Przedefilowaliśmy przed palcem Św. Marka i weszliśmy do mariny na wyspie przy bazylice San Giorgio Maggiore. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce nocowania. Mieliśmy piękny całodobowy widok na centrum Wenecji, a przystanek tramwaju wodnego pod bokiem.
Oto Wenecja z satelity, samolotu i lotu ptaka
Miejsce postoju było rzeczywiście niesamowite. Patrzyliśmy na tę Wenecję i żal było odpływać. Cumowaliśmy tu trzy dni za niewielkie pieniądze. Koszt hotelu byłby wyższy, wielokrotnie.
Widok na Plac Św. Marka. Santa Maria della Pieta – kościół, w którym Vivaldi grał na organach (nowy, oryginalny nie dotrwał). Nasz hausboot w marinie. Wycieczkowiec „trzymany za ogon” przez holownik w trakcie wychodzenia na Adriatyk
Ruszyliśmy na południe laguny. Po drodze przepływaliśmy obok wielu wysp, wysepek a nawet pojedynczych rybackich magazynów i domów na palach. Tuż przed portem jachtowym w Chioggii zobaczyliśmy drewniane konstrukcje z licznymi zwisającymi do wody sznurami – to hodowle muli. Cumujemy i dwa dni siedzimy w Chioggi. Budzi sentyment ta wizyta gdyż wiele lat wcześniej oglądałem we Współczesnym komedię Carla Goldoniego Awantura w Chioggi z 1762 roku! Miasteczko nie zmieniło się chyba wiele od tego czasu.
U góry: Dopływamy do Chioggi, rybacy zdejmują ze sznurów mule. Śniadanie na pokładzie. Uliczka, a w zasadzie kanał w Chioggi. Adriatycka plaża. Niżej: Lido weneckie, luksusowa dzielnica Laguny. Smażymy karkówkę. Domek rybaka na Lagunie. Spotkanie na wąskim kanale: my, kuter rybacki i wycieczkowiec rzeczny
Powrót z Chioggi do Casale to cały dzień. Ponownie podziwialiśmy krajobrazy Laguny. Nie obeszło się jednak bez przygody. W pewnej chwili, w połowie rejsu z Chioggi do Wenecji nasza łódka nagle stanęła w miejscu. Utknęliśmy w mule. Nic nie pomógł bieg wsteczny, ani żadne spychanie. Okazało się, że zeszliśmy z toru wodnego zaledwie na kilka metrów! Przygoda zakończyła się szczęśliwie, dzięki przepływającemu obok kutrowi rybackiemu, z którego rzucono nam linę. Ciągnąc nas, za przeproszeniem, za dupę, postawili nas znowu na szlaku.
Powrót. Wyjazd z Casale do domu