To była druga krótka podróż sentymentalna, 3-16 czerwca 2018 r. Samochodowe podróże krajoznawcze czterodniowe są chyba lepsze niż trzydniowe. Ta również jak i poprzednia była sentymentalna, bo ponad pół wieku temu często bywałem w tym skrawku Polski. I na rajdach studenckich, i z rodziną na popularnych wówczas wczasach FWP. Chyba bym się ponownie nie wybrał, ale kupiłem sobie w internecie audiobooka Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania”. Reportaż ten zrobił na mnie tak duże wrażenie, że postanowiłem przeżyć go jeszcze raz, ale na miejscu. Udało się to po kilku miesiącach Przygotowałem krótką, sentymentalną wyprawę objazdową w południowo-zachodni kąt Polski. W planie była oczywiście Miedzianka, ale też Karpacz, Szklarska Poręba, Świeradów, Sami swoi, Zamek Czocha, Bogatynia, a nawet Świetoszów, Zielona Góra i największy Jezus Chrystus.
Miedzianka Dzięki nowym drogom podróż z Mazowsza do Miedzianki to niecałe 5 godzin. W tym zakopanym spychaczami w latach 70-tych miasteczku jest zaledwie kilka domów-ostańców i tylko jeden nowy. To Browar Miedzianka, gdzie są znakomite piwa i nie gorszy od nich niewielki i niedrogi (!), ale przytulny i gustowny hotelik. Tu właśnie, od Cycucha Janowickiego zaczęliśmy przygodę z historią opisaną w książce Springera.
Browar Miedzianka i Ci, którzy go stworzyli: Ewa Jurkiewicz i Jarosław Kądziela.
Fot. Browar Miedzianka
Dodam tylko, że właściciele browaru, mający jeszcze inne niemałe biznesy, jak np. hurtownię tworzyw sztucznych we Wrocławiu, na milionerów się nie snobują, są skromni i sympatyczni. Browar wybudowali dlatego, że chcieli tu pomieszkiwać, może również zarabiać, ale przede wszystkim dlatego, że znaleźli tu piękny widok. Powodem mojego przyjazdu nie był jednak browar, ale wielowiekowa historia Miedzianki i to, że miasteczko to zostało zasypane ziemią. Trzeba było po prostu tej ziemi „dotknąć”.
Wyżej: rynek w czasach świetności miasta i teraz. Stary browar i była gospoda „Pod czarnym orłem”. W Miedziance jest jeszcze kościół katolicki i kilka domów fot. dolny-slask.org.pl oraz archiwum wyd. Czarne i Filip Springer
Przytulny hotelik górski. Fot. Hotel Gołębiewski
Szklarska Poręba prawie wcale się nie zmienia. Jedyną nowością oprócz tłoku, był innowacyjny pomysł umieszczenia jedynej stacji benzynowej tyłem do głównej arterii przelotowej i bez wjazdu. To robi wrażenie.
Stacja benzynowa w Szklarskiej Porębie. W tej budce jest wszystko: Cafe i WC Samochody wyżej
Świeradów Zdrój jest taki jak był, senny i pełen kuracjuszy odpoczywających w parku zdrojowym po parkiecie i nocnych zabiegach. W drodze zatrzymałem się na Zakręcie Śmierci. Nowy asfalt i poprawione mury oporowe. Miło – pierwszy raz w życiu byłem tu prawie 70 lat temu, będąc dzieckiem na kolonii szkolnej.
Zamek Czocha, i dziura w Ziemi. Dwie granice Nie wypada na tej trasie nie wpaść do Lubomierza. To małe miasteczko było plenerem wielu polskich filmów, również legendarnych trzech komedii „Sami swoi – Nie ma mocnych – Kochaj albo rzuć” w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego, wg scenariusza Andrzeja Mularczyka (czytałem to co napisał i cenię go bardzo wysoko), z muzyką Wojciecha Kilara i urzekającym aktorstwem Wacława Kowalskiego (Pawlaka) i Władysława Hańczy (Kargula). Zwłaszcza Sami swoi, pierwszy z serii, uważany jest przez polskich widzów za najlepszy film XX stulecia. Zwykła publiczność bowiem niżej ceni filmy uznawane za wybitne przez krytyków i profesjonalistów. Samo muzeum jest skromne i bardzo przaśne, ale zobaczyć warto, ze względu na szacunek dla twórców wspomnianych trzech komedii.
Kargul z Pawlakiem w Lubomierzu (fotos), muzeum dzisiejsze. Obok zapora na Kwisie
W drodze na Zamek Czocha można przejść się po zaporze wodnej na Kwisie, w Jasnej. Zapora ta, o wysokości 36 m i szerokości w koronie 8 m, jest najstarszą zaporą wodną w Polsce. Jej budowa trwała 4 lata. Zużyto 20 tys. m3 piasku, 150 tys. worków cementu, i 460 ton stali zbrojeniowej. Powstałe w wyniku budowy zapory Jezioro Leśniańskie ma długość 7 km i szerokość do 1 km. Towarzysząca zaporze elektrownia wodna to zespół 6 turbin Francisa o łącznej mocy 2,64 MW. Zamek Czocha powstał jako warownia graniczna na pograniczu śląsko-łużyckim w latach 1241–1247 z rozkazu króla czeskiego. W 1253 roku został przekazany biskupowi miśnieńskiemu (Miśnia i Łużyce były wówczas częścią korony czeskiej). Potem miał wielu właścicieli. Na początku XV wieku był bezskutecznie oblegany przez husytów. W 1909 roku został kupiony, a po trzech latach przebudowany przez drezdeńskiego producenta cygar Ernsta Gütschowa. Starano się mu nadać wygląd zachowany na rycinie z 1703 roku. Gütschow mieszkał w zamku aż do marca 1945 roku.
Zamek Czocha: widok od frontu i z lotu ptaka. Mury obronne od strony północnej
Po II wojnie światowej opuszczony zamek był wielokrotnie okradany z mebli i wyposażenia. Na początku lat 50-tych na krótko zasiedlono go uchodźcami z Grecji, którzy w sali rycerskiej trzymali zwierzęta gospodarskie. W 1952 roku zamek poddano renowacji i wykorzystano na wojskowy dom wczasowy. Był to obiekt utajniony i nie występował na mapach. W 1996 roku stał się udostępnionym publicznie hotelem Agencji Mienia Wojskowego. Zamek Czocha wart jest odwiedzin i noclegu. Należy koniecznie zarezerwować pokój z widokiem na zalew Kwisy. Ciekawy jest też spacer naokoło zabytku. Od Zamku Czocha to już tylko krok do Bogatyni, zwłaszcza jeśli się jedzie przez czeski Frydlant. W tym miasteczku też jest zamek, ale z braku czasu zatrzymałem się tylko w lokalnym dyskoncie by kupić legendarne Lentilki i Tyčinkę Rumbę. Były niestety tylko Lentilki. Za Bogatynią szukam wielkiej dziury w ziemi, czyli wyrobiska kopalni węgla brunatnego Turoszów. Nareszcie jest, ale jakieś takie płytkie. Robi wrażenie raczej wielką powierzchnią, a nie głębokością. Czas było jechać dalej, na północ. Droga wzdłuż zachodniego brzegu turoszowskiego worka jest jednak zupełnie zniszczona ciężkimi wywrotkami. Trzeba było podróżować przez Niemcy, czyli przez Sieniawkę i Görlitz.
Świętoszów, Zielona Góra i Jezus, podobno największy na świecie W planie podróży był Świętoszów, siedziba 10-tej Brygady Kawalerii Pancernej im. gen. Stanisława Maczka, wyzwoliciela Bremy. Generał do dziś jest pamiętany tam, w Holandii. Chciałem przede wszystkim zobaczyć czarnoskórych żołnierzy naszego aktualnego sojusznika. Niestety. Czy to z powodu remontu, czy też tajemnicy wojskowej, droga tuż przed Świętoszowem była zamknięta. Trudno. Zgodnie z planem jedziemy do Zielonej Góry. Hotel w samym centrum daje możliwość zwiedzenia tego miasta. Po pierwsze, nigdzie nie widziałem tam góry, a i z zielenią było trudno. Zobaczyłem jednak wiele: Starówka, Teatr Lubuski, Filharmonia. Wszystko to w zasięgu spaceru, bo miasto jest nie za duże. Natomiast trafiliśmy na dobry obiad. Niestety, tanio nie było.
Restauracja u Szwejka w Zielonej Górze. Knedliki i piwo. Świebodzin – Jezus i market
To, czego nam wcześniej zabrakło: obiadu w Czechach (z braku czasu) i amerykańskich żołnierzy w ich wielkich, szalejących maszynach (z powodu remontu drogi), znaleźliśmy w Zielonej Górze i po drodze z tego miasta do najwyższej figury Chrystusa na świecie. W Świebodzinie, naprzeciwko równie wielkiego centrum handlowego. I to był już koniec atrakcji czterodniowej wyprawy.